Jako, że w dalszych planach był camper, z kierownicą po stronie pasażera, a do tego o kilka metrów dłuższy od standardowego auta, postanowiliśmy wypożyczyć coś małego i z automatyczną skrzynią biegów, żeby pan kierowca mógł się skupić na wdrożeniu się w jazdę po lewej stronie drogi, bez rozpraszania się na zmianie biegów i innych mało istotnych czynnościach :)
|
Pierwszy kontakt z kółkiem po tej stronie bolidu. - Za nic w świecie nie wypuszczę tej kierownicy!! |
Znaleźliśmy Holdena Barinę, której starsze wersje do złudzenia przypominają dobrze nam znaną
Corsę.
|
Nasz mała, czerwona, z automatyczną skrzynią biegów i na aluskach Barina. |
Plan wycieczki prosty, pojeździć po okolicy. Najlepiej zobaczyć wszystko co się da i wrócić najpóźniej w ciągu trzech dni do Melbourne, żeby coś jeszcze przed odlotem pozwiedzać. Padło na Great Ocean Road. Ruszamy na zachód!! ... a później się zobaczy.
Początki były trudne bo na autostradzie zjazdy, rozjazdy i dojazdy są po innych stronach niż w Europie. Co tu dużo ukrywać, przegapiłem zjazd no i trzeba było gdzieś nawracać, ale po paru próbach wydostali my się z metropolii na drogę w kierunku właściwym i od razu nam się buźki rozweseliły. To co później ujrzeliśmy przeszło nasze oczekiwania i pewnie zdjęcia tego piękna nie oddadzą ;)
|
a na drodze fajnie jest! świat zza szyby samochodowej |
Pierwszy kontakt z oceanem zapiera dech w piersiach, człowiek ma ochotę ciągle się gdzieś zatrzymywać, oglądać, robić zdjęcia, a nawet się popluskać; ogólnie mówiąc delektować się krajobrazem i klimatem. Na szczęście regularnie występują liczne zatoczki (czytaj punkty widokowe) dla spragnionych wrażeń postojowiczów i oglądaczo-siędelektowaczy. Dodatkowo raz na jakiś czas droga dochodzi do oceanu i można wjechać na prawie bezludną plażę. Mimo iż odwiedzaliśmy to miejsce w pierwszym tygodniu stycznia, co jak sądzę oznacza w Australii high season, to na pierwszej z plaż naliczyliśmy chyba do dziesięciu osób oprócz nas :D
Robi to niezłe wrażenie, zwłaszcza jak ktoś ma dość przeludnionych plaż europejskich czy znad rodzimego Bałtyku.
Cała trasa biegnie nad
Oceanem Antarktycznym zwanym po naszemu Południowym. Swoją drogą zawsze myślałem, że na świecie mamy trzy oceany (Spokojny, Atlantycki i Indyjski), ale jak podaje encyklopedia PWN ten czwarty też się uzbiera z pozostałych ;) (a za Wikipedią znajdzie się jeszcze jeden zwany
Arktycznym).
|
Pierwszy kontakt z plażą, I'm in heaven :) |
... no może trochę chłodem zapodawało znad Antarktydy.
|
Niedzielne pustki na plażach :) |
|
Pójdźmy dalej za tę skałę, tam gdzie oceanu fale obmyją nam stopy ... całe ;) |
|
oooo, nadciągają wymarzone fale! |
|
Nie mogłem się powstrzymać przed zanurzeniem się w oceanu otchłanie. Tu akurat był chwilowy odpływ :P |
|
... a Małgorzata obserwując moje pląsy wypatrzyła coś ciekawego na horyzoncie... |
|
... obcy są wśród nas? A mówili, że jesteśmy jedyni we wszechświecie! ;) |
|
Wiatr we włosach i ... gęsia skórka na rękach mimo słonecznej pogody :P |
|
A cóż my tam u góry mamy? |
|
.... aaaa, słońce w zenicie :D |
|
... a za skała znaleźliśmy tę o to kolonię małżowatych żyjących w symbiozie z jakimiś porostami. |
Chwilę później wsiedliśmy ponownie do naszego czerwonego Holdena i ruszyliśmy w kierunku zachodzącego (ale to za parę godzin) słońca. Osobiście polecamy ten kierunek zwiedzania Great Ocean Road, gdyż większość zatoczek i punktów widokowych znajduje się po południowej (lewej) stronie drogi, a jak pamiętacie Australijczycy montują kierownice po złej stronie samochodu, więc ten kierunek jazdy, daje możliwość łatwiejszych i bezpieczniejszych zjazdów na pobocze, w celu podziwiania coraz to bardziej zapierających dech w piersiach widoków.